Kilkanaście
lat temu zaliczyłam pierwszą wpadkę szpitalną. Wtedy to ocknęłam się i zaczęłam zastanawiać nad sobą, nad przyczynami chorób i
sposobami wyjścia z tych problemów. Uświadomił mi to jeden z
doktorów w mało uprzejmy sposób tekstem cyt. "Zdaje pani sobie sprawę z faktu jaka to poważna operacja z otwarciem jamy brzusznej?" Oczywiście nie zdawałam sobie sprawy bo niby skąd.
Odpowiedziałam jednak niezgodnie z prawdą, iż mam taką
świadomość. Jednak od tego momentu zaczęłam szukać wiedzy na te
tematy. Trafiłam do Stowarzyszenia bioterapeutów i na kursy
energetyki. To właśnie z takich źródeł dowiedziałam się, że
jako istota cielesna żyję na wielu poziomach i jestem czymś więcej
niż tylko zlepkiem komórek. Zdobytą wiedzę testuję i udoskonalam
na sobie oczywiście z różnym skutkiem.
Od
kilku lat udoskonalam , testuję na sobie tę zdobytą wiedzę bioterapeutyczną. Wciąż
zdobywam nową, wypróbowuję nowe mozliwości. Modyfikuję tę posiadaną do własnych potrzeb. Nie
uchroniło mnie to jednak od następnej wpadki. Tak też końcówka roku
zaowocowała pobytami w szpitalu. Lekko przygięło mnie to do
parteru. Do tego momentu czułam się w miarę dobrze. Dbałam o ruch, dietę,
stany emocjonalne. Stosowałam wiedzę bioterapeutyczną, pracę z
energiami, modyfikowałam wciąż dietę na właściwą dla mnie. Zadbałam
o poprawę aspektów zdrowia, z którymi miałam już problemy lub
nadal się utrzymywały negatywne skutki wcześniejszych problemów zdrowotnych. Poniosłam porażkę. Zignorowałam ostrzeżenia o
chorobie, z którą nie byłam w stanie się utożsamić. Mój umysł
nie przyjmował jej w ogóle do wiadomości. Więc stało się.
Padłam nieoczekiwanie. Nadal jednak mój umysł szukał przyczyny
zupełnie innej niż posiadanej. Niestety wyniki badań były dla
mnie okrutne i niepomyślne. Dostałam jednak szansę. Wypuszczono
mnie po 6 dniach ze szpitala z jakiś przyczyn technicznych. Szczerze
mówiąc niewiele z tego udało mi się zrozumieć. Nie wnikałam
jednak. Zajęłam się sobą i problemem, który jak cyrograf zawisł nade mną. Zastosowałam więc kilka sposobów wyjścia z problemu.
Ziółka, uciskanie punktów akupresur-owych, energetyczne usuwanie chorób, pobudzanie sił życiowych do walki z problemem oraz
oczyszczanie siebie i swojego otoczenia z negatywnych energii.
Osiągnęłam niewiele. Więc po raz kolejny musiałam dać się
pokroić. No cóż porażka. Chwilowa depresja sytuacyjna,
spowodowana utratą wiary we własne możliwości, uszkodzeniem
fizycznym ciała, cierpieniem oraz powagą sytuacji. Sytuacji, które
są w stanie pojąć tylko osoby borykające się z podobnymi
problemami. Tak to bardzo przykre. Najbardziej boli fakt, że w
takich okolicznościach... samotnie przechodziłam przez dwa
miesiące borykania się z chorobą, osoby wokół mnie nadal wymuszały
na mnie zajmowanie się cudzymi sprawami. Sprawami odciągającymi
mnie od zadbania o siebie.
W takich czasach przyszło nam żyć. Irytujące, zwłaszcza teksty " jesteś zdrowa..., to nic takiego..., nie jedna osoba żyje bez organów... i ma się dobrze" Tak bardzo dziwnie brzmiące zwłaszcza z ust lekarzy. Dla mnie zupełnie nie do pojęcia.
Wg ZOZ-ów i ZUS-ów pozbawienie pacjenta chorego organu, oznacza pełne dojście do zdrowia. Tak mówi się o tym już kilka dni po operacji. Zadziwiające. Pacjent wypisywany jest do domu w stanie dobrym , bez bólu. Ze szwami na ciele, obolały:) musi trzymać twarz i odpowiadać na głupawe pytanie...Jak pan, pani się czuje? Oczywiście ...bardzo dobrze. Zupełnie jak z dowcipie...
Jeśli organizm naturalnie bez wspomagania dochodzi do siebie po operacji około kilku miesięcy (osobnicze). To doprawdy cudem byłoby się czuć kilka godzin po operacji bardzo dobrze. Już z pewnością trudno wyjść ze szpitala po kilku dniach bez rozwiązanego problemu w stanie dobrym, skoro trafiło się do niego w pozycji horyzontalnej karetką. Mamy tak więc bardzo ładne i wyposażone szpitale. Wykształcony personel. Nowoczesne leki. Pacjent jest jednak przedmiotem wypisanym do domu w stanie dobrym.
Mnie jako osoby interesującej się zdrowym stylem życia bardzo zaniepokoił fakt ignorowania emocjonalnej strony pacjenta. Są krótkie, rzeczowe informacje na temat dolegliwości oraz sposób ich rozwiązania. Usługa, czyli uprzedmiotowienie. Pacjent jest procedurą. Osoba się nie liczy. Paskudne jedzenie z kateringu. Tak zupełnie zaskakujące, taka jest jednak prawda ... to wynik oszczędności i wymagań NFZ. Dostosowanie techniczne do procedur. Pozbycie się stołówek i pomieszczeń kuchennych. Oszczędności na żywieniu. Tak więc zupełnie pominięte są potrzeby ciała i duszy pacjentów. Zdaję sobie sprawę, że nie sposób zapewnić osobie z dietą wegetariańską właściwego pożywienia. Natomiast jeśli wszyscy pacjenci skarżą się na niewłaściwą dietę, problem musi być znany zarządcom szpitala.
Z całą pewnością zauważyli go bioterapeuci opisując w swoich publikacjach.
Osobiście podczas pierwszego pobytu w listopadzie zafundowałam sobie sama ścisłą dietę w drugim dniu pobytu, po zjedzeniu pierwszego obiadku w szpitalu. Ponieważ nie podano niczego, co byłoby dla mnie strawne, zjadłam ziemniaczki z jakimś sosem. W smaku nawet, lecz nie mogłam się z tym posiłkiem uporać do późnego wieczora. Ktoś zapomniał, że osoby leżące trudniej trawią. Przez następne dni trzymałam się z dala od obiadków a już z całą pewnością od kiełbaski zapiekanej z cebulką na kolację. :) Podczas drugiego pobytu zafundowano mi ścisłą dietę przez trzy dni. Dwa pozostałe to kleik i suchary. Było by to nawet dobre rozwiązanie lecz nie dla mnie. Kleik i suchary to cukier. Nie jestem znawcą tematyki jednak kłócił się ze zdobytą wiedzą na temat żywienia przy schorzeniu z którym się borykałam. Musiałam kolejny raz weryfikować dla siebie dietę i wyeliminować z niej artykuły , które lubiłam spożywać. No cóż dojście do sprawności wymaga poświęceń. Jednak przeszło mi przez myśl, że przejście na żywienie praną :) z pewnością rozwiązałoby te dylematy.
W takich czasach przyszło nam żyć. Irytujące, zwłaszcza teksty " jesteś zdrowa..., to nic takiego..., nie jedna osoba żyje bez organów... i ma się dobrze" Tak bardzo dziwnie brzmiące zwłaszcza z ust lekarzy. Dla mnie zupełnie nie do pojęcia.
Wg ZOZ-ów i ZUS-ów pozbawienie pacjenta chorego organu, oznacza pełne dojście do zdrowia. Tak mówi się o tym już kilka dni po operacji. Zadziwiające. Pacjent wypisywany jest do domu w stanie dobrym , bez bólu. Ze szwami na ciele, obolały:) musi trzymać twarz i odpowiadać na głupawe pytanie...Jak pan, pani się czuje? Oczywiście ...bardzo dobrze. Zupełnie jak z dowcipie...
Jeśli organizm naturalnie bez wspomagania dochodzi do siebie po operacji około kilku miesięcy (osobnicze). To doprawdy cudem byłoby się czuć kilka godzin po operacji bardzo dobrze. Już z pewnością trudno wyjść ze szpitala po kilku dniach bez rozwiązanego problemu w stanie dobrym, skoro trafiło się do niego w pozycji horyzontalnej karetką. Mamy tak więc bardzo ładne i wyposażone szpitale. Wykształcony personel. Nowoczesne leki. Pacjent jest jednak przedmiotem wypisanym do domu w stanie dobrym.
Mnie jako osoby interesującej się zdrowym stylem życia bardzo zaniepokoił fakt ignorowania emocjonalnej strony pacjenta. Są krótkie, rzeczowe informacje na temat dolegliwości oraz sposób ich rozwiązania. Usługa, czyli uprzedmiotowienie. Pacjent jest procedurą. Osoba się nie liczy. Paskudne jedzenie z kateringu. Tak zupełnie zaskakujące, taka jest jednak prawda ... to wynik oszczędności i wymagań NFZ. Dostosowanie techniczne do procedur. Pozbycie się stołówek i pomieszczeń kuchennych. Oszczędności na żywieniu. Tak więc zupełnie pominięte są potrzeby ciała i duszy pacjentów. Zdaję sobie sprawę, że nie sposób zapewnić osobie z dietą wegetariańską właściwego pożywienia. Natomiast jeśli wszyscy pacjenci skarżą się na niewłaściwą dietę, problem musi być znany zarządcom szpitala.
Z całą pewnością zauważyli go bioterapeuci opisując w swoich publikacjach.
Osobiście podczas pierwszego pobytu w listopadzie zafundowałam sobie sama ścisłą dietę w drugim dniu pobytu, po zjedzeniu pierwszego obiadku w szpitalu. Ponieważ nie podano niczego, co byłoby dla mnie strawne, zjadłam ziemniaczki z jakimś sosem. W smaku nawet, lecz nie mogłam się z tym posiłkiem uporać do późnego wieczora. Ktoś zapomniał, że osoby leżące trudniej trawią. Przez następne dni trzymałam się z dala od obiadków a już z całą pewnością od kiełbaski zapiekanej z cebulką na kolację. :) Podczas drugiego pobytu zafundowano mi ścisłą dietę przez trzy dni. Dwa pozostałe to kleik i suchary. Było by to nawet dobre rozwiązanie lecz nie dla mnie. Kleik i suchary to cukier. Nie jestem znawcą tematyki jednak kłócił się ze zdobytą wiedzą na temat żywienia przy schorzeniu z którym się borykałam. Musiałam kolejny raz weryfikować dla siebie dietę i wyeliminować z niej artykuły , które lubiłam spożywać. No cóż dojście do sprawności wymaga poświęceń. Jednak przeszło mi przez myśl, że przejście na żywienie praną :) z pewnością rozwiązałoby te dylematy.
Jednakże
najbardziej bulwersującym dla mnie było zapewnienie przez lekarza,
że wycięcie problemu z organem na którym się zadomowił i okolicznymi jest
profilaktyką zdrowotną. Oczywiście nie omieszkałam wyartykułować
swojego punktu widzenia. Osoby po przeciwnej stronie otworzyły
szeroko oczy ze zdziwienia. Nadal upierając się, że dla mnie tak
będzie lepiej. Tylko jedna Pani Doktor przyznała mi rację mówiąc,
iż rozumie mnie doskonale. Uparłam się przy mojej wersji.
Zdruzgotana takim miejscowym potraktowaniem problemu. Nasi poniekąd
szanowani w świecie doktorzy nadal uczeni są wiedzy w obrębie
własnej specjalizacji. Tak ważne problemy jak funkcjonowanie całego
organizmu po operacji pomijają. Nie mają pojęcia na temat wpływu
pożywienia na funkcjonowanie organizmu chorego zwłaszcza po
poważnych operacjach lub ignorują takie potrzeby. Niewielu zdaje
sobie sprawę, ze stanu emocjonalnego pacjentów. Ponieważ jest ich
tak wielu,muszą zdążyć przyjąć i zadbać o dokumentację. której jest coraz więcej. Liczą się statystyki i wymogi dokumentacji. Swoiste podejście, wymuszane przez NFZ. Tak
od kwietnia będą to imienne statystyki z kolejek oczekujących. Utrapienie służby zdrowia oczywiście wymuszane groźbami kar pieniężnych. Szczerze mówiąc z
pewnością żadnego z poważnie chorych ten aspekt nie zainteresuje.
Przypuszczam również , że nikt z tych statystyk korzystał nie
będzie. Zasilą już pełne po brzegi archiwa. Mam nadzieję , że
pomysł ów umrze śmiercią naturalną. Czego sobie i pacjentom
życzę. Zamiast marnować pieniądze na statystyki przeznaczyć je
na wsparcie dla pacjentów.
Odniosłam wrażenie , iż kolejny raz zostałam potraktowana przez służbę zdrowia jak
osobnik chory na umyśle. Jeden z tych ignorantów nawet zapytał,
cyt." Bioterapia a co to takiego?" Stwierdzam negację bioterapii jako metody wspomagania leczenia. Jak widać nie
jest ona konkurencyjna dla konwencjonalnej służby zdrowia. Powinni więc raczej zabiegać o wsparcie. Kolejki oczekujących świadczą
ewidentnie o fakcie , że konwencjonalna służba zdrowia przestała
sobie radzić z tak ogromną liczbą osób chorych. Zwłaszcza, że
wspomaganie przed i po operacji jest doprawdy bardzo istotnym
elementem dojścia do sprawności fizycznej. Jestem ostatnią osobą
, która śmiałaby nazwać ten stan dojściem do pełni zdrowia.
Jest to nauczenie się życia na poziomie pełni możliwości mając
tylko aspekty energetyczne danych organów bez bóli fantomowych
oczywiście.
Jednak
muszę zweryfikować moje chwilowe załamanie emocjonalne. Osiągnęłam
mimo wpadki również osobisty sukces. Po pierwsze wyszłam z
pierwszego pobytu na własnych nogach bez faszerowania lekami
farmakologicznymi do czasu operacji. Po pozbyciu się problemu z
wyników wywnioskowałam, iż udało mi się zmniejszyć rozmiary
problemu. Niewielkie pocieszenie zaiste. Jako osoba samotna nauczyłam się czerpać pocieszenie z takich drobnostek. Zdaję sobie doskonale sprawę, że
samotne osoby szybciej zapadają na wiele schorzeń. Więc szukam
czasami zamiennika niwelującego skutki. Oczywiście poza
poszukiwaniami utrzymania mojego cielesnego samochodzika we
właściwych dla mnie parametrach życiowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz