Nagle
ujrzałam ją. Tak... starsza dama w czerni. Skojarzyłam...może wdowa.
Wdowa w czerni z pochyloną głową. Niezbyt ładne rysy twarzy takie
jakby zbyt wyostrzone. Chodząca dama śmierci. Nie zwracała uwagi
na nic. Szła taka smutna jakaś przygaszona. W pełni oddawała moje wczorajsze uczucia. Ogromny smutek i samotność bezgraniczna .
Jakby w bezkresie tej samotności cały otaczający wszechświat nie
istniał. Szła samotna w swojej pięknej , czarnej, koronkowej
sukni. Zbyt strojnej i zbyt ciemnej jak na letni dzień. Suknię miała piękną. Figurę prawdopodobnie również nie naganną . Suknia układała się gładko na sylwetce damy tworząc miękko opadające fałdy
poszczególnych długości koronek. Były pewnie trzy lub cztery
poziomy. Ostatni sięgał bruku chodnika. Przez moment przyjrzałam
się wyrafinowanemu pięknu tych starych koronek. Wydawało się jakby
nie zdawała sobie sprawy, z faktu , iż obok spaceruje beztrosko
wiele osób. Nie zwracała na nich uwagi. Jakby nieświadoma ich
istnienia. Zrobiło mi się przykro przez moment. Lecz po chwili dotarło do mnie ... że przecież widzę śmierć. W swojej pełnej
krasie. Mroczną i pradawną jak świat. Pięknie przyodzianą w
suknię, której nie da się odtworzyć w dzisiejszych czasach w pełni
jej elegancji. Przez chwilę pomedytowałam o owej damie. Chłonna
wiedzy na jej temat. Czym spowodowane było jej nieszczęście i
smutek. Być może to ona sama była powodem tego smutku.
Zignorowałam i przekierowałam uwagę na własne sprawy. Miałabym ochotę utrwalić ten widok na płótnie, nie potrafię jednak namalować takiej sukni.
- fragment-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz