niedziela, 29 listopada 2020

Tatuś , dziecko

  Tatuś  

    Tatuś w eleganckim garniturze stoi prosto i spokojnie. Jarek wysyła go w delegację samolotem. Zaprotestowałam, że przecież ojciec nie ma orientacji więc nie poradzi sobie w tej sytuacji sam w takiej podróży. Ojciec stał i nie protestował nawet. Zaczęłam do niego mówić, żeby sie nie zgadzał na to. Może odmówić przecież... ale posłusznie robił to, co do niego mówił durny Jareczek. Zdenerwowana proszę ojca o reakcję. Nic to nie daje. Nawet się do mnie nie odezwał. Poirytowana wyjęłam od siebie z portfela i włożyłam mu od kieszeni garnituru 600 złotych, aby miał w razie czego. Uprzedzając, że jeśli się zagubi w obcym mieście lub na lotnisku ma ich użyć. Czułam , że się zgubi i nie będzie potrafił wrócić. 

Dziecko

    Wracam późnym popołudniem z pracy do domu. Znam drogę niemalże na pamięć. Od lat poruszam się po niej rutynowo. Mijam las przed miastem. Wszystko do tego miejsca odbywało się standardowo. Nagle coś dziwnego zaczyna się dziać. Przed skrzyżowaniem samochód się zatrzymuje, więc stanęłam na poboczu. Zdziwiona rozglądam się wokół siebie. Jest zimno. Na przeciwko na znaku drogowym siedzi zawieszone małe dziecko. Czuję, że rodzice go tam zostawili ale dlaczego. Nie oceniam ale trzeba to dziecko zabrać robi się coraz chłodniej. Rozglądam się wokół. W oddali po lewej drogą do miasta za skrzyżowaniem dzieje się coś dziwnego. Widać jakieś światła i mgłę poniżej. Zastanawiam się nad tym przez chwilkę. Wracam jednak szybko myślami do dziecka na słupie. Kilka metrów dalej kręcą się jacyś urzędnicy. Pomyślałam...dziwne. Wieszam moją torebkę na haku słupa usiłując zdjąć dziecko. Niestety jest zbyt wysoko. Rozglądam się za jakimś pniem czy czymś na czym mogłabym stanąć aby dosięgnąć dziecka. Nagle urzędnicy biegną w moją stronę. Jeden wszedł do toalety potrójnej przenośnej. Myslę na boga skąd ta toaleta przecież rano jej nie było tutaj. Wyszedł z niej ale nikt nie podszedł pomóc mi przy dziecku. Odchodzę kawałek nadal rozglądając się za czymś na czym mogłabym stanąć. Jeden z urzędników podbiega i zabiera ze sobą moją torebkę, dziecko zostawiając na słupie. Znieruchomiałam ze zdziwienia. No fajnie pomyślałam...zostałam bez pieniędzy i dokumentów. Uświadamiam sobie, że to jakiś koszmar. Z lasu po lewej wybiegają jacyś ludzie i uciekają szybko, chyłkiem przez drogę na dugą stronę w głąb lasu. Co tu się dzieje u licha...pomyślałam. Stoję jak wryta i przyglądam się temu co się wokół dzieje. Z lewej od miasta światła się nasilają i coraz większa liczba ludzi wieje w las. Chciałam chwycić dziecko i ogrzać je w samochodzie. Nie sądziłam jednak, że będę zmuszona myśleć o ucieczce jak pozostali. Z lewej światła ścieśniając się zbliżają  w moim kierunku. Widać jakieś helikoptery na horyzoncie i samochody wojskowe w oddali. Jakaś mgła zasnuwa powietrze. Z prawej droga biegnie pod górkę. Lecz coś zaczyna się dziać dziwnego. Słyszę jakiś szum i hałas. Okazuje się, że z samochodów ściśle blokujących drogę widocznych już na horyzoncie coś podają przez megafony. Przestraszona tą obławą chwytam w końcu dziecko i pozostawiając pomysł zabrania go do samochodu uciekam w las za pozostałymi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz