niedziela, 29 listopada 2020

Budzimy się

Budzimy się. Świat nie jest taki jakim go do tej pory postrzegaliśmy. 

Widzę swój link do bloga szumnie ostrzegający jako stronka niebezpieczna. Dziwne...co ja mogłabym zrobić komuś niebezpiecznego umieszczając na blogu swoje przemyślenia. 

Przemyślenia bowiem brakuje mi czasu aby zająć się swoimi pasjami i sprawami, którymi chciałabym się zajmować. Cóż takie czasy nastały. Z bólem stwierdzam, że wciąż inni obarczają mnie swoimi problemami. Czekam więc cierpliwie na możliwość zajęcia się sobą i własnym rozwojem...

Czasy zarazy zamknęły ludzi w ich własnych domach. Zamknęły nie tylko ich ciała. Wielu zamknęło również swoje dusze na postrzeganie innych.  Zajęci sobą i swoimi problemami nawet nie zauważają jak wiele się zmienia w energetyce ziemi i jak wielu ludzi budzi właśnie dziś swoją świadomość. Tak tego procesu już nikt nie zatrzyma. pewnie dlatego sypią nam na głowy z samolotów szkodliwe środki. Zatruwają płody rolne pestycydami i wymyślają kolejne zarazy i wirusy. 

Strach na każdym kroku paraliżuje  działania zwykłym ludziom a mimo to zupełnie niezwykłym , gdyby skupili się również na własnej duchowości a nie tylko na doczesnym życiu i ciałach.

Zauważam od wielu lat jak bardzo stajemy się uduchowieni. Wiele osób mówi już śmiało o swojej duchowości. Wielu wie skąd na prawdę pochodzi. Nie jesteśmy w większości z tego świata. Już Chrystus mawiał "moje królestwo nie jest z tego świata". Dokładnie tak nie mogą nam nic zrobić. Najwyżej porzucimy skafanderki i odejdziemy do przestrzeni dla nas właściwych. Świata miłości i wolności. Ten świat jest piękny ale jednocześnie jest dla naszych istot niewolą. 

Niewielu zdaje sobie sprawę , że jest tutaj nie z własnej woli. Pozostali przyszli tu aby doświadczać i rozwijać się duchowo. Wszystko jest doświadczeniem i wszystko przemija. Więc to , co się w tej chwili dzieje również przeminie. 

Zaraza

 Po zawale zaordynowano mu w szpitalu nowe leki. Z czasem miało się okazać, że powoli to one właśnie go zabijały. Ku zdziwieniu wszystkich twierdząc, ze szkolenie się skończyło spakował rzeczy i wrócił do domu. Staruszek osiemdziesiąt sześć lat. Osłabiony i schorowany sam wrócił do domu pieszo. Nikt nawet nie zauważył , że zniknął z oddziału. Sytuacja owa miała miejsce we wrześniu. Mamy listopad. Uczmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą...ktoś kiedyś powiedział owe jakże mądre słowa. Cóż...

Po miesiącu jego stan zdrowia znacznie się pogorszył. Kilka dni wstecz chodził blady i jeść nie chciał. Nadal jednak stał w drzwiach mieszkania uśmiechając się na widok przychodzącej do niego osoby. Zdziwaczały staruszek z demencją. Wciąż pytający o swoją Hanię, która odeszła ponad trzy lata temu. Dla niego ona jednak nadal żyła i zniknęła tylko na trochę. Pewnie jest na działce lub na rehabilitacji w szpitalu. Wciąż jej szukał lub na nią czekał. Wracając jednak do staruszka. Po kilku dniach zaszłam do niego z obiadem. Był dzień mojego dyżuru przy nim. Staruszek chwiejnym krokiem poszedł do toalety , zabrakło mu sił aby z niej wrócić. Wezwałam pomoc. We dwie postanowiłyśmy wezwać pogotowie. W dobie zarazy niestety niełatwe wyzwanie. Po dłuższym czasie udało się. Przyjechał doktor z nocnego dyżuru. Musiałyśmy zapewnić go, że w domu nie panuje zaraza. Zakwalifikował staruszka do hospitalizacji twierdząc, że na miejscu sam nic nie jest w stanie dla niego zrobić.  Wezwał karetkę. Dopiero po interwencji doktora raczyli przyjechać. Staruszek w tym czasie miał kilka momentów. świadczących , że w każdej chwili może nam zejść z tego świata. Dotarli wreszcie. Dwóch krzepkich ratowników. Zmierzyli parametry życiowe. Jeden nawet zapytał się, czy na prawdę chcemy "go" oddać do szpitala. Zdziwiona otworzyłam oczy szeroko. Odrzekłam a niby co mamy zrobić...zostawić go w domu na pewną śmierć?

Pół godziny później staruszek ubrany i przyszykowany na pobyt w szpitalu został zniesiony po schodach z trzeciego piętra do karetki. Siedząc na wózku obejrzał się na mnie. Dziwnym wzrokiem jakby pustymi oczami popatrzył na mnie po raz ostatni. Wyczułam , że się ze mną pożegnał. Odwrócił głowę i bez protestu pozwolił się wynieść z domu.

Kilka dni oczekiwania na oddziale chirurgii na diagnozę. Próby wmawiania , ze starszy pan przedawkował leki. Tłumaczenia, że zawsze podaje mu ktoś leki, sam ich nie bierze. Okazało się bowiem, że to leki właśnie spowodowały krwawienie do środka. Rozrzedziły krew do tego stopnia, że mogło się coś takiego wydarzyć. Przytomny pacjent przy przyjęciu na oddział chirurgii po kilku dniach zaczął tracić świadomość. Tak jak przypuszczałam po kilku dniach w szpitalu zrobili mu testy kolejny raz i okazało się , że jest zakażony zarazą. Testy przy przyjęciu miał negatywne. W ciężkim stanie przewieźli go na OIOM. Minął kolejny tydzień fizyczny stan zdrowia się poprawił lecz staruszek świadomości już nie odzyskał.  Gorączka spadła lecz stan nadal ciężki a stabilny. Widywałam już osoby wypisane do domu ze szpitala w stanie "stabilnym" wymagające całodobowej opieki. 

Po dwóch tygodniach leżenia w szpitalu staruszka czeka kolejny tydzień pobytu na OIOM później przeniesienie na oddział dla zarażonych. 

Żeby nie było za mało tych niespodzianek córka staruszka gnębiona jest dziwnymi telefonami urzędników w sprawie rzekomej kwarantanny staruszka z powodu braku telefonicznego kontaktu z nim samym. W niedzielę, czyli dziś dzwoniła do niej policja z tym samym. 

Tak się poprawia wyniki zarazy. Śmiem przypuszczać, że faktycznie szpital jest umieralnią tak jak chodzą zdania o nim od lat. Lekarze zamiast pomagać szkodzą a system ściga bogu ducha winnych ludzi o sprawy na , które wpływu zupełnie nie mają. 

Tatuś , dziecko

  Tatuś  

    Tatuś w eleganckim garniturze stoi prosto i spokojnie. Jarek wysyła go w delegację samolotem. Zaprotestowałam, że przecież ojciec nie ma orientacji więc nie poradzi sobie w tej sytuacji sam w takiej podróży. Ojciec stał i nie protestował nawet. Zaczęłam do niego mówić, żeby sie nie zgadzał na to. Może odmówić przecież... ale posłusznie robił to, co do niego mówił durny Jareczek. Zdenerwowana proszę ojca o reakcję. Nic to nie daje. Nawet się do mnie nie odezwał. Poirytowana wyjęłam od siebie z portfela i włożyłam mu od kieszeni garnituru 600 złotych, aby miał w razie czego. Uprzedzając, że jeśli się zagubi w obcym mieście lub na lotnisku ma ich użyć. Czułam , że się zgubi i nie będzie potrafił wrócić. 

Dziecko

    Wracam późnym popołudniem z pracy do domu. Znam drogę niemalże na pamięć. Od lat poruszam się po niej rutynowo. Mijam las przed miastem. Wszystko do tego miejsca odbywało się standardowo. Nagle coś dziwnego zaczyna się dziać. Przed skrzyżowaniem samochód się zatrzymuje, więc stanęłam na poboczu. Zdziwiona rozglądam się wokół siebie. Jest zimno. Na przeciwko na znaku drogowym siedzi zawieszone małe dziecko. Czuję, że rodzice go tam zostawili ale dlaczego. Nie oceniam ale trzeba to dziecko zabrać robi się coraz chłodniej. Rozglądam się wokół. W oddali po lewej drogą do miasta za skrzyżowaniem dzieje się coś dziwnego. Widać jakieś światła i mgłę poniżej. Zastanawiam się nad tym przez chwilkę. Wracam jednak szybko myślami do dziecka na słupie. Kilka metrów dalej kręcą się jacyś urzędnicy. Pomyślałam...dziwne. Wieszam moją torebkę na haku słupa usiłując zdjąć dziecko. Niestety jest zbyt wysoko. Rozglądam się za jakimś pniem czy czymś na czym mogłabym stanąć aby dosięgnąć dziecka. Nagle urzędnicy biegną w moją stronę. Jeden wszedł do toalety potrójnej przenośnej. Myslę na boga skąd ta toaleta przecież rano jej nie było tutaj. Wyszedł z niej ale nikt nie podszedł pomóc mi przy dziecku. Odchodzę kawałek nadal rozglądając się za czymś na czym mogłabym stanąć. Jeden z urzędników podbiega i zabiera ze sobą moją torebkę, dziecko zostawiając na słupie. Znieruchomiałam ze zdziwienia. No fajnie pomyślałam...zostałam bez pieniędzy i dokumentów. Uświadamiam sobie, że to jakiś koszmar. Z lasu po lewej wybiegają jacyś ludzie i uciekają szybko, chyłkiem przez drogę na dugą stronę w głąb lasu. Co tu się dzieje u licha...pomyślałam. Stoję jak wryta i przyglądam się temu co się wokół dzieje. Z lewej od miasta światła się nasilają i coraz większa liczba ludzi wieje w las. Chciałam chwycić dziecko i ogrzać je w samochodzie. Nie sądziłam jednak, że będę zmuszona myśleć o ucieczce jak pozostali. Z lewej światła ścieśniając się zbliżają  w moim kierunku. Widać jakieś helikoptery na horyzoncie i samochody wojskowe w oddali. Jakaś mgła zasnuwa powietrze. Z prawej droga biegnie pod górkę. Lecz coś zaczyna się dziać dziwnego. Słyszę jakiś szum i hałas. Okazuje się, że z samochodów ściśle blokujących drogę widocznych już na horyzoncie coś podają przez megafony. Przestraszona tą obławą chwytam w końcu dziecko i pozostawiając pomysł zabrania go do samochodu uciekam w las za pozostałymi.