Po zawale zaordynowano mu w szpitalu nowe leki. Z czasem miało się okazać, że powoli to one właśnie go zabijały. Ku zdziwieniu wszystkich twierdząc, ze szkolenie się skończyło spakował rzeczy i wrócił do domu. Staruszek osiemdziesiąt sześć lat. Osłabiony i schorowany sam wrócił do domu pieszo. Nikt nawet nie zauważył , że zniknął z oddziału. Sytuacja owa miała miejsce we wrześniu. Mamy listopad. Uczmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą...ktoś kiedyś powiedział owe jakże mądre słowa. Cóż...
Po miesiącu jego stan zdrowia znacznie się pogorszył. Kilka dni wstecz chodził blady i jeść nie chciał. Nadal jednak stał w drzwiach mieszkania uśmiechając się na widok przychodzącej do niego osoby. Zdziwaczały staruszek z demencją. Wciąż pytający o swoją Hanię, która odeszła ponad trzy lata temu. Dla niego ona jednak nadal żyła i zniknęła tylko na trochę. Pewnie jest na działce lub na rehabilitacji w szpitalu. Wciąż jej szukał lub na nią czekał. Wracając jednak do staruszka. Po kilku dniach zaszłam do niego z obiadem. Był dzień mojego dyżuru przy nim. Staruszek chwiejnym krokiem poszedł do toalety , zabrakło mu sił aby z niej wrócić. Wezwałam pomoc. We dwie postanowiłyśmy wezwać pogotowie. W dobie zarazy niestety niełatwe wyzwanie. Po dłuższym czasie udało się. Przyjechał doktor z nocnego dyżuru. Musiałyśmy zapewnić go, że w domu nie panuje zaraza. Zakwalifikował staruszka do hospitalizacji twierdząc, że na miejscu sam nic nie jest w stanie dla niego zrobić. Wezwał karetkę. Dopiero po interwencji doktora raczyli przyjechać. Staruszek w tym czasie miał kilka momentów. świadczących , że w każdej chwili może nam zejść z tego świata. Dotarli wreszcie. Dwóch krzepkich ratowników. Zmierzyli parametry życiowe. Jeden nawet zapytał się, czy na prawdę chcemy "go" oddać do szpitala. Zdziwiona otworzyłam oczy szeroko. Odrzekłam a niby co mamy zrobić...zostawić go w domu na pewną śmierć?
Pół godziny później staruszek ubrany i przyszykowany na pobyt w szpitalu został zniesiony po schodach z trzeciego piętra do karetki. Siedząc na wózku obejrzał się na mnie. Dziwnym wzrokiem jakby pustymi oczami popatrzył na mnie po raz ostatni. Wyczułam , że się ze mną pożegnał. Odwrócił głowę i bez protestu pozwolił się wynieść z domu.
Kilka dni oczekiwania na oddziale chirurgii na diagnozę. Próby wmawiania , ze starszy pan przedawkował leki. Tłumaczenia, że zawsze podaje mu ktoś leki, sam ich nie bierze. Okazało się bowiem, że to leki właśnie spowodowały krwawienie do środka. Rozrzedziły krew do tego stopnia, że mogło się coś takiego wydarzyć. Przytomny pacjent przy przyjęciu na oddział chirurgii po kilku dniach zaczął tracić świadomość. Tak jak przypuszczałam po kilku dniach w szpitalu zrobili mu testy kolejny raz i okazało się , że jest zakażony zarazą. Testy przy przyjęciu miał negatywne. W ciężkim stanie przewieźli go na OIOM. Minął kolejny tydzień fizyczny stan zdrowia się poprawił lecz staruszek świadomości już nie odzyskał. Gorączka spadła lecz stan nadal ciężki a stabilny. Widywałam już osoby wypisane do domu ze szpitala w stanie "stabilnym" wymagające całodobowej opieki.
Po dwóch tygodniach leżenia w szpitalu staruszka czeka kolejny tydzień pobytu na OIOM później przeniesienie na oddział dla zarażonych.
Żeby nie było za mało tych niespodzianek córka staruszka gnębiona jest dziwnymi telefonami urzędników w sprawie rzekomej kwarantanny staruszka z powodu braku telefonicznego kontaktu z nim samym. W niedzielę, czyli dziś dzwoniła do niej policja z tym samym.
Tak się poprawia wyniki zarazy. Śmiem przypuszczać, że faktycznie szpital jest umieralnią tak jak chodzą zdania o nim od lat. Lekarze zamiast pomagać szkodzą a system ściga bogu ducha winnych ludzi o sprawy na , które wpływu zupełnie nie mają.